niepelnosprawi.konecki.powiat.pl

Ta historia ma swój początek dawno, dawno temu, w czasach gdy telefony posiadały okrągłą tarczę z otworami na palec, by móc wybrać właściwy numer, a ludzie rozmawiali ze sobą bez Twittera, Messengera i Internetu. Nad Wisłą między Tatrami a Bałtykiem rządziła jedna partia, wyniki wyborów były znane jeszcze przed głosowaniem, a życia nie komplikowały żadne koalicje, opozycje i komputery. Wolny czas można było poświęcić na rozwijanie swoich pasji i zainteresowań. Popularne wówczas hobby dzisiejsza młodzież uzna pewnie za dziwne, może nawet śmieszne.

Dla dużej grupy starszych czytelników może to być jednak okazja na „powrót do przeszłości”, wspomnień z czasów dzieciństwa i młodości. Takie pojęcia, jak filumenistyka, czy falerystyka już odeszły w otchłań niepamięci, a numizmatyka i filatelistyka stają się dla wielu nazwami zupełnie obcymi.

W cyklu felietonów poświęconych tytułowej tematyce „na pierwszy ogień” pójdzie właśnie filumenistyka. Użyte określenie jest niezwykle trafne, ponieważ rozpoczniemy od tak nietypowego dziś hobby, jak zbieranie etykiet zapałczanych (filumenistyka od gr. philéō „lubię”, łac. lumen „światło”, „ozdoba”).

Zapałka choć mała i niepozorna ma wielką moc i długą, ciekawą historię.

Czasem bywa tak, że tym pierwszym impulsem do głębszego poznania jakiegoś tematu jest po prostu przypadek. Podobnie było również tym razem. Informacja o nietypowych zbiorach Artura Łopyty, mieszkańca naszego powiatu dotarła do naszej redakcji za sprawą zupełnego zbiegu okoliczności.

R: Wiem, z wcześniejszej rozmowy, że zbiory zaczął wiele lat temu gromadzić już Pana ojciec, wtedy zapałki rodzimej produkcji były w codziennym użyciu, były czymś zwyczajnym, powszechnym…

A.Ł: -Tak, z racji dużej dostępności było to hobby dość popularne. Każdego dnia do użytkownika trafiał z etykiety zapałczanej jakiś przekaz. Oprócz funkcji ściśle użytkowej pudełko zapałek było nośnikiem różnych informacji, jak to mawiano „mała forma, duża treść”. Do ludzi tą drogą docierały informacje na temat bezpieczeństwa pracy, poszanowania przyrody, zabytków i ważnych wydarzeniach, czy rocznicach. Często też były to hasła reklamowe, a nawet propagandowe - etykieta to taki mały plakat. Przekaz był prosty, forma czytelna i zrozumiała dla masowego odbiorcy.

R: No tak, w czasach gdy nikt nie korzystał ze smartfonów i dostępu do szybkiej, podręcznej informacji miało to duże znaczenie. Z tego co wiem filumenistyka, czyli zbieranie etykiet i pudełek od zapałek ma interesującą historię…

A.Ł: Zbieranie etykiet po zapałkach było bardzo popularne już w latach 30 - tych w Wielkiej Brytanii. Natomiast historia zapałek w Polsce, w dwudziestoleciu międzywojennym, to jest dopiero ciekawa opowieść… można powiedzieć – od małej zapałki do wielkiej polityki. Wiele osób starszego pokolenia powtarza gomułkowski slogan o biedzie i „dzieleniu zapałki na czworo”, pewnie jest w tym trochę prawdy, biorąc pod uwagę cenę pudełka zapałek. Oprócz grona kolekcjonerów, czy historyków mało kto wie, że w Polsce przed wojną funkcjonował monopol zapałczany. A skoro monopol, to naprawdę wysokie ceny z aferą w tle. Pocieszające jest chociaż to, że jakość przedwojennych wyrobów była na wysokim poziomie.

R: To podobnie, jak z cukrem i hasłem reklamowym Melchiora Wańkowicza „Cukier krzepi”. Tylko pytanie kogo? Cena tego luksusu na polskim rynku „dzięki” monopolowi państwa wynosiła 1,50 zł, (dzisiaj byłoby to ok. 15 zł), zaś na eksport do Wielkiej Brytanii 1 kg cukru to tylko 17 groszy…

A.Ł: Bez zezwolenia Ministra Skarbu nie wolno było wytwarzać zapałek ani ich importować, a od lipca 1925 r. wprowadzono państwowy monopol zapałczany. Państwo dość szybko się go również pozbyło w zamian za pożyczkę w złocie. Najlepiej na tym wyszedł Ivar Kreuger, właściciel koncernu ze szwedzko - amerykańskim kapitałem, który zawarł tę umowę z rządem i marzył o zawładnięciu produkcją oraz sprzedażą tego towaru na całym świecie. Podpisane umowy były tak niekorzystne dla polskiego rządu, że ponoć interweniował w tej sprawie osobiście marszałek Piłsudski. Ceny oczywiście wzrosły gigantycznie, a dodatkowymi opłatami obłożono także handel zapalniczkami. Czasami można przeczytać w prasie o znalezieniu pod podłogą podczas remontu pamiątek po majstrach z tamtego czasu w postaci paczki papierosów i pudełek po zapałkach z napisem „POLSKI MONOPOL ZAPAŁCZANY” i orłem w koronie na czerwonym tle.

R: Ciekawe… a co zatem możemy powiedzieć o czasach PRL-u z perspektywy kolekcjonera etykiet zapałczanych…

A.Ł: Akurat patrząc na PRL z perspektywy kolekcjonera etykiet zapałczanych to całkiem nieźle, w latach 50-tych rusza produkcja zapałek w pięciu dużych zakładach w Gdańsku, Sianowie, Bystrzycy Kłodzkiej, Czechowicach i Częstochowie. Na etykietach często widzimy grafiki reklamujące wytwórców, ale również hasła propagujące zdrowy tryb życia , krwiodawstwo, PCK i grafiki przedstawiające sztandarowe placówki służby zdrowia np. Centrum Zdrowia Dziecka. Jest też duża grupa etykiet mówiących o potrzebie ochronie przyrody, niebezpieczeństwie pożaru lasu itp.

Są też takie, można powiedzieć „klocki edukacyjne” z literami alfabetu „W - jak wieloryb”, „M - jak motyl”, „N - jak nietoperz”.

R: Moją uwagę zwróciły te kolorowe opakowania z herbami…

A.Ł: To cały cykl z herbami polskich miast wojewódzkich… a było ich wtedy 49. Można powiedzieć dokument tamtego czasu. Są też całkiem spore serie, prezentujące zabytki architektury, ratusze, zamki z różnych zakątków naszego kraju, czy takie pokazujące kolekcję samolotów rodzimej produkcji. Taka mała encyklopedia wiedzy z różnych dziedzin.

R: Na wielu etykietach można zobaczyć hasła związane z profilaktyką i mówiące o bezpieczeństwie…

A.Ł: Tak. „Ostrożnie z ogniem”, „Chroń lasy przed pożarem”, „Niedopałek przyczyną pożaru”. Ktoś kupuje zapałki, żeby zapalić papierosa, sięga po pudełko… a tam hasło „Palenie szkodzi zdrowiu” - no i przekaz działa… lub nie. Częstą praktyką było dorzucanie pudełka zapałek przy wydawaniu reszty. Pudełka zapałczane były powszechne, każdy z naszego pokolenia pewnie pamięta te z czarnym kotem. To taki znak rozpoznawczy zakładów z Częstochowy - „Black Cat”.

R: Filumenistyka to dzisiaj całkiem niszowe hobby, a co z produkcją zapałek współcześnie?

A.Ł: Najdłużej na rynku utrzymywała się zapałczarnia w Czechowicach… prawie do końca 2020 roku. W Częstochowie i w Bystrzycy Kłodzkiej działały placówki muzealne poświęcone historii produkcji tego cudownego wynalazku. W zakładach częstochowskich można było zobaczyć sprawną linię produkcyjną , niezmienioną od lat 30-tych ubiegłego wieku. Nie wiem, jaki jest stan obecny i dostępność, szczególnie przy tej epidemii.

R: Na koniec pytanie sprawdzające - ile zapałek znajduje się w jednym pudełeczku?

A.Ł: Zwykle na etykietach napis mówił, że było przeciętnie 48 lub 64 zapałki.

R: Dziękuję za rozmowę. Myślę, jest jeszcze więcej osób mieszkających w naszym powiecie, które po zapoznaniu się z treścią tego artykułu zdecydują się opowiedzieć o swoich nietypowych kolekcjach. Może będą to zbiory znaczków, kart pocztowych czy może coś jeszcze innego…

Wywiad przeprowadził: Adam Kubka